sobota, 18 marca 2017

Czym dla mnie jest miłość?

Cześć po raz kolejny ! :)

         Coś mi się wydaje, że kiedyś już był podobny post, ale jak wiadomo, ludzie się zmieniają, ja również, więc zapewne, coś tam jest  inaczej.

          Dzisiejsza refleksja przyszła nagle, jak większość moich natchnień. W dzisiejszym dniu, moja Iwonka, obchodzi piątą rocznicę związku, a już za troszkę ponad rok, zostanie żoną. Dla kogoś 5 lat to mało, dla innej osoby dużo. Zważywszy jednak na to, że studiujemy, a ich dzielą setki kilometrów, dla mnie to wyjątkowy związek. Tylko pozazdrościć wytrwałości, zaufania i ciągle pielęgnowanej relacji. Gdy myślę o tych wszystkich związkach na studiach i sposób w jaki dane osoby względem siebie postępują, to tracę powoli nadzieję, na udany związek. ;/ No nieważne.Wciąż ciężko mi w to uwierzyć, bo od pierwszego roku traktuję Iwonkę jak moją małą córeczkę i chociaż czasem się nie zgadzamy i mamy inne poglądy, to bardzo się ze sobą zżyłyśmy. Rozumiem tatę Iwony, który dość często dzwoni i pyta co tam u Jego Maluśkiej. Pewnie też będę tak dzwonić i tęsknić.

          Po dogłębnej analizie stwierdzam, że miłość to na pewno nie jest uczucie. Warto się zastanowić...mam wrażenie, że kogoś kocham...i nie czuję tylko kłucia w sercu, przypływu gorąca albo czegoś tam. Przecież miota nami wtedy mnóstwo odczuć na raz. Gdyby to było uczucie, czy ludzie zastanawiali by się, czy to to ? Przecież teoretycznie potrafimy określić, przynajmniej mniej więcej co czujemy. Zatem moim zdaniem, miłość to nic innego, jak relacja na którą składa się mnóstwo odczuć, emocji i zdarzeń.Miłość powinna być równoważna ze związkiem. Śmiesznie by brzmiało : ,,jestem w miłości'' a nie ,,jestem w związku'. To w takim razie co oznacza kochać ? Również nie chodzi o motylki w brzuszku, szybszy oddech itd. Kochać to umieć wybaczać,(w granicach rozsądku, zdrad nie wybaczamy,bo kto kocha,nie zdradza), dawać całe swoje dobro tej wyjątkowej osobie, wspierać ją w trudnych chwilach, cieszyć się z radosnych. Kochać to ogromna odwaga i dojrzałość, bo niekiedy nasze kochanie może, być niezrozumiałe dla całej reszty. Wówczas należy pozostać wiernym samemu sobie, swoim uczuciom, przekonaniom. Wiadomo...bywa i tak, że druga połówka nie jest tak cudowna jak by się Nam wydawało. Dostajemy różnego typu informacje od rodziny, czy znajomych na temat tej osoby i kompletnie nie możemy w nie uwierzyć. Opcje są dwie, albo to prawda albo nie. Wtedy niezbędna jest szczera rozmowa, bardziej wnikliwa analiza wypowiedzianych słów.Grunt, to nie postępować pochopnie. Raz utracone zaufanie bardzo trudno odzyskać.Czasem dobrze jest się zastanowić, czy kilka chwil uniesień jest warte jego utraty.

      Co więcej ? Kochać, to wkładać całe serce w przygotowane potrawy, w wyprasowane koszule, w buziaka dawanego na przywitanie i   tego na pożegnanie. Tak pięknie jest móc kochać, a jeszcze piękniej być kochanym. Oddawać się całemu, godzić się z własnymi kompleksami, bo przecież ktoś Nas kocha mimo ich istnienia...bo przecież My też tak kochamy. Na tym polega miłość. Na akceptacji wad i słabości, na umiejętności ich usuwania (o ile ukochana osoba, chce tego),a także na wspieraniu się :)

        Wiem coś o tym, bo idealnym przykładem są moi rodzice.Mama ma ciężki charakterek i niekiedy daje tacie popalić. Mimo to, kochają się i tolerują te wszystkie ,,incydenty''. Co z tatą ? Czy każda kobieta zgodziłaby się na wyjazdy na obozy sportowe, gdy w domu małe dzieci, na zawody na drugi koniec świata, tak bez Niej ? No nie każda.  Mama zostawała z Nami sama i świetnie sobie radziła. Teraz, gdy już jesteśmy dorośli, podróżuje razem z tatą i wspiera Go na biegowej ścieżce ! :) A wygląd ? Mój tatuś jest mega szczupły, bo wiadomo, bardzo dużo biega.  Mamusia często  się śmieje, że ,,nie ma za co złapać'' i ludzie pewnie myślą, że nie daje Mu jeść  :D Haha :P O takiej miłości marzę. Nie za coś, a pomimo czegoś. Bo to jest istota miłości.





Dużo miłości ! :)



Cześć ! :)

      Przepraszam, że tak się ociągam z pisaniem, ale mam za sobą kilka prawie nieprzespanych nocy i ciężkich treningów. Mój mózg nie może wejść w prawidłowe obroty.

        Muszę się pochwalić. W czwartek po raz pierwszy, byłam na crossficie ! Zajęcia się prowadzone, na terenie mojej uczelni. Nie ukrywam, że konkretnie się zmęczyłam.Taki trening mimo, że zabiera mnóstwo sił, zarazem nakręca i daje porządny zastrzyk endorfin. Mam nadzieję, że z każdym kolejnym, będzie coraz lepiej :) Już nie pamiętam, czy wspominałam, ale planuję we wrześniu, uczestniczyć w szkoleniu NSR, a później próbować sił w wojsku. Marzę o świetnej formie, dlatego tak ciężko pracuję, by osiągnąć swój cel. Niestety momentami czuję, że się wypalam. Może macie jakieś pomysły na motywację? Oglądanie zdjęć super lasek nie pomaga :( :D 

       Z powodu braku weny, nie potrafię napisać nic konstruktywnego, a nie chcę Was zanudzać głupotami. Postanowiłam zamieścić ankietę nt. mojego bloga. Potrzebuję Waszych opinii, by móc dalej pisać. Tymczasem załączam linka do mojego starego bloga z czasów gim. Byłam taka śmieszna, że po latach aż mi troszkę siebie żal, ale nie da się ukryć, że zawsze lubiłam pisać :)










Trzymajcie się ! :D Zachęcam do wypełniania ankiety.Jest anonimowa, a bardzo mi zależy na Waszej opinii, by móc się rozwijać na blogu, a nie stać w miejscu :D

środa, 15 marca 2017

Dlaczego cieszę się, że nie jestem jedynaczką ? :)

Hej ! :)

      W dzisiejszym poście odniosę się do radości z posiadania rodzeństwa :) W moim  przypadku, jednego brata - Denisa :)
     
       Między Nami bywało różnie, jak w każdym rodzeństwie. Czasem się biliśmy, czasem bawiliśmy, a innym razem wspólnie wychodziliśmy z opałów ^^ Nie ukrywam, że prawie zawsze to ja, namawiałam Go do moich jakże genialnych pomysłów. Nie raz, ,,odwaliliśmy niezłą manianę''.

      Gdy Denis był jeszcze bardzo mały, lubiłam Go nosić na rękach. On był małym, krąglutkim blondaskiem z loczkami, któremu zbytnio nie chciało się szaleć. wykorzystywałam, więc Jego bierność. Moją ulubioną zabawą było to, że znajdowałam Go na wysypisku śmieci, porzuconego. Brałam na ręce, przenosiłam na łóżko i karmiłam klockiem, który miał zastępować butelkę. Nie wiem skąd przyszła mi na myśl ta zabawa, ale podobała mi się :P Denisowi na to jak na lato, bo nic nie musiał robić,a ja już od dzieciaka robiłam rzeźbę i nabierałam mocy. :P

       Równie super (w Naszym mniemaniu) było skakanie, z prawie 2 metrowej szafy, na łóżko. To akurat wymyślił Denis, o ile dobrze pamiętam. Żeby było śmieszniej i trudniej, w trakcie skoku trzeba było wykonać obrót o 180 stopni. Ubzduraliśmy sobie, że jesteśmy diabłami tasmańskimi.

       Nastało wielkie święto, jak rodzice zamienili Nasze tapczany, na łóżka z materacami. Postanowiliśmy chyba, ze zostaniemy akrobatami i robiliśmy salta na środku pokoju, to w tył, to w przód. Od zawsze lubiłam takie zabawy, a w podstawówce, razem z najlepszymi koleżankami, przedstawiałyśmy na różnych apelach, czy dożynkach, piramidy i inne figury gimnastyczne :)
Pewnego pięknego razu, postanowiliśmy porobić sobie te salta. Niestety, coś mi nie wyszło i upadłam na plecy. Denis śmiał się jak głupi, a ja mimo, że miałam problem ze złapaniem oddechu, resztkami sił, odrzekłam ze łzami w oczach ,, Co się cieszysz debilu? '' . Zawsze znajdzie się jakieś kwieciste określenie osoby brata, czy siostry. My z Denisem byliśmy w tym mistrzami. Szczególnie On.

       Gdy się biliśmy to też na hardcora. Nie raz poleciała krew z wargi. Głównie Denisa. On ciągnął mnie za włosy. Odstawialiśmy konkretny wrestling ^^ Najgorsze, że Gówniarz, świetnie płakał na zawołanie. Nie raz to On zaczął, a ja miałam opierdziel, bo starsza i w ogóle.Ale co tu dużo gadać,  On też czasami, miał przeze mnie kłopoty ^^ Za dzieciaka, byłam niczym wyszkolony szpieg. Tata mówi, że mogliby mnie obdzierać ze skóry, a ja i tak kłamałam w żywe oczy. Któregoś dnia, widziałam, że tata kupił kamyczki. Nie pamiętam, czy mówił, że mamy ich nie brać, podczas ich nieobecności w domu, czy po prostu od tak to wiedziałam. W każdym razie, było pewne, że nie mam pozwolenia by je jeść bez pytania. Nie licząc tego, że były schowane wysoko w szafce( To akurat nie był dla mnie żaden problem. Zawsze lubiłam się wspinać  i wchodzić na szafki i drzewa). Rodzice pojechali na chwile do cioci, a ja od razu krzesełko i hop na szafeczkę. Po chwili poszukiwań, znalazłam pyszne słodkości. Zeszłam na dół i schowałam się szafką i zaczęłam je jeść. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba podzieliłam się z Denisem, który nic nie wiedział o moim ,,skoku'' na szafkę ^^ Niestety miałam tego pecha, że cioci nie było i zostałam złapana na gorącym uczynku,a w sumie na tym,że coś kombinuję, bo to co miałam w ręce, wysypałam za szafkę ( mogło się udać :( ). Mama wiedziała, że coś ukrywam i zajrzała za szafkę...a tam rozsypane kamyczki. Rozpoczęło się przesłuchanie,czy Denis też się brał udział, w tym ,,małym wykroczeniu''. Powiedział, że nie, a ja się bałam i Go wkopałam, że tak ( niedobra Ja :( . Tata Mu  powiedział, że jak się nie przyzna to dostanie lanie. Biedak ryczy i się zarzeka, że nie, ale w końcu zwątpił i powiedział, że tak. Przesłuchanie zostało zakończone. Oboje winni. ^^ Szkoda Denisa, tak Go chamsko wrobiłam :(

        Innym razem, odwaliłam jeszcze lepszy numer. Wiedziałam, że na szafce, leży schowany gaz łzawiący, jednak mimo, dość oczywistej nazwy, nie spodziewałam się skutków  jego użycia. Wpadłam na genialny plan żeby psiknąć nim  i ,,powąchać jak pachnie '' :O To nie był dobry pomysł. Za pierwszym razem tylko delikatnie kliknęłam, wącham...prawie nic nie czuć. Mówię do Denisa, spróbuję jeszcze raz. Jak napsikałam to cała kuchnia i korytarz tak śmierdziały, że aż się dusiliśmy. Od razu wszystkie okna na oścież, Denis pryska odświeżaczem powietrza, a ja macham drzwiami, patrząc co chwila, czy przypadkiem nie wpada mysz. Biegaliśmy z poduszkami i kocami, machając jak świry, żeby pozbyć się tego ,,drapania'' w gardle. Rodzice byli w pracy i mieli wrócić około 21,bo wybrali się jeszcze na zakupy. Tak też się stało. Przez pół dnia, machania i wietrzenia i tak nie udało się do końca usunąć dowodów zbrodni ^^ Mama tylko jak weszła do domu, od razu poczuła drapanie. Nie mogę sobie przypomnieć co Jej powiedzieliśmy, ale chyba, że tylko raz leciutko psiknęłam żeby zobaczyć jak pachnie ten gaz. :P Śmiali się, że jak zwykle mamy głupie pomysły i nie mamy tego nigdy więcej używać. Dobrze, że nie czuli tego smrodu od początku :O

      Teraz, żeby nie było, że to tylko ja zawsze broiłam, przedstawiam chytry plan Denisa. Biegaliśmy z sąsiadami po podwórku i się wygłupialiśmy. W pewnym momencie, postanowiłam, że przebiegnę sobie przez leżącą na ziemi, linkę, która była przytwierdzona do dwóch słupków. Niestety, Denis uznał, że to świetna okazja do kawału i pociągnął linkę, idealnie w momencie, gdy się nad nią znalazłam. Potknęłam się i  zaryłam nosem w piach. Zaczęłam wyć, jakby mi ten nos urwało. Pobiegłam do domu i mama się mną zajęła. Co ciekawe. Od tamtego momentu, coś mi się przesunęło i jednej strony jest dłuższy ^^  Hahaha :D (Dzięki Denis ;* :O ).

      Mieliśmy  jeszcze wiele przygód. Zamknęłam Go w łóżku i zapadła się płyta, którą potem ze łzami w oczach, kleiliśmy klejem do drewna. Wyszło Nam to bardzo profesjonalnie, bo mama się nie skapnęła :> Denis był mistrzem w grzebaniu po szufladach, a jedna była tak beznadziejna, że się urywała. Oczywiście tę sobie upodobał najbardziej. Tragedia...Ile razy rozsypał ziemię z kwiatów. Raz postanowił, że zrobi sałatkę z bananów i zaczął go ciąć w powietrzu. Trochę nie wymierzył i uderzył w kciuka. Krew tak się lała, że myślałam, że padnę na zawał. Szybko złapałam Go za tego palca i pobiegliśmy do wanny, żeby go polać zimną wodą. Ściany były tak pochlapanie krwią, jak po jakiejś rzezi. Makabra. Poleciałam do sąsiadów, telefon do rodziców i chwilę później, mama opatrywała Mu ranę. Na deser, mały incydent jak postanowiłam wsadzić nogi do pralki, a potem nie mogłam z niej wyjść. Denis mnie wyciągał. Hahaha. Albo jak jechaliśmy na jednym rowerze i pękła opona. Piękne czasy...

      To głównie śmieszne wspomnienia, ale było też kilka przykrych sytuacji, w których mogliśmy na Siebie liczyć. Zawsze stawałam w Jego obronie. Nie raz biłam się ze starszymi chłopakami. Mój brat jest dla mnie wszystkim i chociaż, wciąż się wyzywamy i kłócimy, to mamy tylko siebie i oddałabym za Niego życie. Właśnie dlatego cieszę się, że nie jestem jedynaczką. Bo na dobre i złe mam kogoś pewnego. Znającego mnie jak nikt inny.Mimo sprzeczek, nadal potrafimy się dogadać i to jest piękne.:> Wydawanie się nawzajem, jakieś chore szantaże, ale i skrywane tajemnice, tworzą więź nieporównywalną do niczego innego. Nic mnie tak nie motywowało do działania, jak uszczypliwe słowa Denisa. Zawsze chciałam Mu pokazać, że potrafię. Nie wiem dlaczego. Tak po prostu było i będzie, bo jest dla mnie kimś bardzo ważnym.

        Niejednokrotnie słyszałam o sytuacjach, w których rodzeństwo żyje tak jakby ,,obok siebie''. Żadnej więzi, tematów do rozmów.To okropnie przykre. Bo nie sztuką jest żyć w super relacjach, gdy ciągle dobrze się układa. Trzeba umieć wybaczać pewne sprawy, dojrzeć do okazywania szacunku. Nam nie zawsze to wychodzi, ale próbujemy.

        Wam też tego życzę. Próbujcie. Bo rodzeństwo jakie nie było, jest Wasze.  Warto pielęgnować te relacje.










OFFICIAL Somewhere over the Rainbow - Israel "IZ" Kamakawiwoʻole

wtorek, 14 marca 2017

Wiele zdjęć, wiele wspomnień ::)

Witajcie !

      Dzisiejszy post będzie zawierał wycinki moich najpiękniejszych wspomnień(oczywiście nie wszystkich)  w postaci zdjęć. Miałam dziś ochotę przyjrzeć się im po raz kolejny i chciałabym żebyście mogli poczuć magię tamtych chwil razem ze mną. Te zdjęcia to głównie moje portrety jak również, fotografie z przyjaciółmi :)






































Życzę każdemu by odrywał radość chwil ! Kiedy myślę o tym , że spotyka mnie coś przykrego, wspominam te dobre, lepsze czasy :P  Bawcie się, czujcie, płaczcie, śmiejcie się, żyjcie ! <3


Dobrej nocy :)

niedziela, 12 marca 2017

Dobry wieczór Kochani !
                Właśnie skończyłam oglądać wyjątkowy film. Chciałabym Was zachęcić do obejrzenia go, bo uważam, że warto. Mowa o ,,Światło między oceanami’’. Reżyserem i  scenarzystą jest Derek Cianfrance. Film powstał w oparciu o książkę M.L. Stedman. Moim zdaniem, to, że tak się stało, czyni ten film jeszcze bardziej wyjątkowym. Rzadko kiedy filmy powstałe na podstawie powieści są słabe. Ten słaby nie jest i to zupełna oczywistość.

                Fabuła filmu osadzona jest u wybrzeży Australii. Tom Sherbourne ( doskonały Michael Fassbender, znany np. z roli Magneto z serii o X-menach), który jest bohaterem wojennym, przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie. Niewiele dni, przed wypłynięciem na wyspę, poznaje piękną Isabelle (Alicia Vikander, jedyna rola z jaką ją kojarzę to, żona głównego bohatera w filmie ,,Dziewczyna z portretu’’). Oboje zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. W trakcie pobytu Toma na wyspie, zakochani wysyłają sobie czułe listy, nie mogąc doczekać się spotkania. Na jednym z nich, rezolutna Isabelle proponuje by ten zabrał ją na wyspę, jednak by móc to uczynić muszą spełnić jeden warunek. Zawrzeć związek małżeński, co też czynią. Wyruszają razem na wyspę.
                Po jakimś czasie, Isabelle zachodzi w ciąże. Niestety nie udaje Jej się urodzić dziecka. Dochodzi do poronienia. Kobieta jest załamana, jednak nadal próbuje zostać matką. Zachodzi w ciążę po raz drugi. W tym przypadku również traci dziecko. Kobieta jest bliska załamania nerwowego.  Nieoczekiwanie dzieje się jednak coś niezwykłego. Tom przebywając w latarni, dostrzega z oddali łódź. Biegnie i krzyczy do żony, po czym oboje kierują się ku brzegowi. W łodzi znajdują martwego mężczyznę i niemowlę. Bez chwili zastanowienia zabiera dziewczynkę .Od razu czuje czuję z Nią niezwykłą więź. Pragnie zostać Jej matką.

                Sytuacja nie jest jednak tak łatwa, ponieważ Toma, obowiązują pewne procedury. Powinien zapisać w dzienniku o zaistniałym zdarzeniu  i wezwać odpowiednie służby, by zabrały dziecko. Zapłakana żona, błaga Go o litość i mówi, że to nie przypadek, iż zyskali dziecko niebawem po utracie swojego. W tym momencie zaczyna się prawdziwa historia miłości, trudnych życiowych wyborów, walki z własnym sumieniem. Małżonkowie zatrzymują dziecko, nie wiedząc nic o jego pochodzeniu. Po przybyciu na wyspę, na której się poznali, odwiedzają rodziców Isabelle i chrzczą małą Lucy. W pewnym momencie Tom, widzi z oddali pewną młodą, płaczącą kobietę, klęczącą nad grobem (Tutaj świetna Rachel Weisz, mnóstwo ról, każda wspaniała). Tom po podejściu bliżej, gdy ta już odeszła, dostrzega na nagrobku  napis o zaginionym mężu i córeczce. Od razu łączy fakty i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. O niczym nie mówi żonie. Przez 4 lata toczy wewnętrzną walkę z samym sobą.  Kocha żonę i córkę, jednak nie może pozwolić, by biologiczna matka Lucy, żyła w przeświadczeniu, że jej córki już nie ma. Pisze anonimowy list, który rozpoczyna niejako serię wydarzeń prowadzącą do dramatycznych sytuacji i wyborów.
                W trakcie oglądania filmu, naprawdę ciężko zajmować jedno stanowisko. Uczucia wciąż są mieszanie. Trudno oceniać bohaterów, których swoją drogą,moim zdaniem aktorzy odegrali  doskonale. W ich twarzach i głosach widać było wewnętrzne rozdarcie. Nie da się określić słowami ile każde z tej trójki, musiało mieć w sobie bólu i rozgoryczenia. Człowiek zastanawia się wówczas, jak należy postępować, czy można świadomie odbierać komuś szczęście, na rzecz innej osoby, bardzo Nam bliskiej. Czy rozumiemy jak wielki wpływ mogą mieć pochopne decyzje?Jak znaleźć złoty środek i czy to w ogóle możliwe? Szczególnie ujęły mnie słowa, postaci  Franka Roennfeldt’a  : ,, – Przebaczyć wystarczy raz. Nienawidzić trzeba codziennie. Pamiętać złe rzeczy. To męczące.’’  Grę aktorską dodatkowo wzbogaca cudowna muzyka i piękne kadry z krajobrazami, służących zapewne, delikatnemu ukojeniu myśli i odczuć odbiorców.  
                Dla wielu film, może się wydać zbyt ,,płytki  powierzchowny’’. Myślę jednak, że dużo zależy od nastawienia. A zasadzie zalecam się nie nastawiać. W opisie wyczytałam, że znajdą dziecko i ciągle na to czekałam, nie skupiając się zbytnio na innych rzeczach. Należy podejść do filmu ze spokojem , z chęcią wyciągnięcia z niego czegoś więcej niż tylko ckliwej historii. Kryje on bowiem wiele życiowych mądrości. Warto się nad nimi zastanowić.  Przyznam szczerze, że sama nie wiem, co bym zrobiła, na miejscu bohaterów. Takie sytuacje lubię, skłaniające do refleksji nad samą sobą, nad tym do czego byłabym zdolna, w walce o swoje szczęście. Czy mogłabym je odebrać komuś innemu? Wielkie dylematy, życiowe problemy, historia dość mało prawdopodobna, ale to raczej metafora. Jeden list przywraca nadzieję, a grzechotka pozbawia wszelkich złudzeń i prowadzi do zakończenia sielanki. Oprócz wyżej wspomnianej trójki aktorów, świetnie zagrała także postać małej Lucy. Wyjątkowo urocza istotka, jak mały aniołek. Zapewne skradnie i Wasze serce.           
Zachęcam, więc jeszcze raz do obejrzenia. Mam nadzieję, że nikt nie będzie rozczarowany filmem, po przeczytaniu mojej recenzji. W moim mniemaniu, warto się zatrzymać nad tym filmem.

Miłego oglądania ! J




Harry Potter - fikcyjna magia, czy coś więcej ?

Cześć i czołem !               Dzisiejszy post będzie dotyczył mojej wieloletniej miłości - Harrego Pottera. Swoją przygodę z tą niezwykł...